Etap I
Od dawna chodziło mi po głowie, żeby wykonać łuk prehistoryczny przy użyciu prymitywnych narzędzi. Aura sprzyja więc do dzieła!
Założenie jest następujące: stworzyć w pełni działający łuk i strzały, zdatne do polowania, przy użyciu materiałów dostępnych w naturalnym otoczeniu. Rozpoczynamy wraz z nadejściem zimy, skończymy… kiedy będzie gotowe. Przepraszam za jakość zdjęć, ale taki już mam telefon :)
Etap I – zrób sobie siekierkę
Nasz pierwszy wypad miał na celu zdobycie krzemienia niezbędnego do wykonania narzędzi. Od dawna znałem miejsce gdzie jest dość sporo krzemienia, niestety wątpliwej jakości. Pozbieraliśmy największe bryły jakie udało się znaleźć, musi nam to wystarczyć. Nasz prehistoryczny przodek też nie miałby wyboru- tak sobie to tłumaczymy :) Zbieranie odbyło się jakieś 2 tygodnie temu, więc bez gnojoskoków (czyt. gumofilców) ani rusz. Na szczęście wczoraj pogoda dopisała. Sypnęło śniegiem i nareszcie mróz! Zastanawialiśmy się czy możemy użyć współczesnych narzędzi do wykonania narzędzi krzemiennych. Zdecydowaliśmy, że pozwolimy sobie na drobne ułatwienia. Skorzystaliśmy ze ściętych już wcześniej gałęzi, jeśli krzemienna obróbka będzie zbyt czasochłonna, pozwolimy sobie na użycie noża. Niestety jesteśmy bardzo ograniczeni czasowo. Póki co zabraliśmy się za łupanie krzemienia. Niestety obawy się potwierdziły, krzemień był bardzo słaby, pękał zupełnie nieprzewidywalnie, rzadko kiedy struktura krzemienia pozwoliła na kontrolę łupania. Mimo wszystko udało się zebrać kilka ostrzy, które miejmy nadzieję, wytrzymają silniejsze uderzenia. Mamy też dość sporo materiału na groty i skrobaki do drewna.
Tego samego dnia udaliśmy się do lasu zebrać trochę dereniowych gałązek na strzały. Jest to świetny materiał stosowany od dawna. Jeśli mnie pamięć nie myli to Otzi (https://pl.wikipedia.org/wiki/%C3%96tzi) posiadał przy sobie komplet strzał dereniowych. Na koniec, tradycyjnie ognisko i posiłek. Tym razem oprócz klasycznej kiełbasy, były także żeberka z daniela :)
Ciąg dalszy nastąpił:
Etap II
Nareszcie! Po długim czasie udało się zorganizować kolejny dzień naszego projektu. Odkładaliśmy to już od dobrych 2 miesięcy. W grę wchodziły tylko weekendy i albo mieliśmy już osobiste plany, albo pogoda była do kitu. Potrzebowaliśmy całego dnia żeby na spokojnie, bez żadnych nerwów zrealizować nasze zamiary. W końcu się udało, na dodatek pogoda jak marzenie. Słońce, ciepło, sucho, prawie bezwietrznie. Następnego dnia już mgła i deszcz. Tak miało być :) Chyba czas przedstawić w końcu autorów tego dzikiego pomysłu. Z Lewej Krystian z prawej ja. Aloha!
Oczywiście zabraliśmy ze sobą łuki i skorzystaliśmy z otwartej przestrzeni żeby wykonać kilka dalszych strzałów. Świetnym celem okazała się stara purchawa wielkości arbuza, która ładnie sygnalizowała trafienie. Zabraliśmy ze sobą wszystko co pozwoli nam przetrwać do wieczora na łonie natury i oczywiście nasze cudowne siekierki.
By nie popaść w konflikt z prawem wybraliśmy się w miejsce nieużytków, ruin dawnego gospodarstwa. Wiedziałem, że dokonywano tam wycinki wiązów pod słupami wysokiego napięcia. Od właściciela dostałem pozwolenie na zabranie drewna. Niestety nie mogliśmy wyciąć żywego drzewa więc projekt niestety będzie lekko oszukany. Mimo wszystko musieliśmy odciąć niepotrzebne końce pieńka więc przetestowaliśmy nasze krzemienne siekiery. Jeśli wyjdzie nam z tym to z normalnym ścięciem drzewka też nie byłoby żadnego problemu. Potrzebowaliśmy pień niewielkiej średnicy, aby było jak najmniej materiału do obróbki. Pod słupami leżało dosyć sporo wiązów więc było z czego wybierać. Drzewka były młode i strzeliste, idealne na łuk. Wybraliśmy pieniek o średnicy ok. 12 cm u podstawy. W jednym miejscu lekko skręcał, ale nie wybrzydzaliśmy. Zaciągneliśmy go w bardziej przestronne miejsce i do dzieła! Kilka pierwszych uderzeń, i co? Działa! Mimo tak kiepskiego materiału na ostrza i dosyć prowizorycznej konstrukcji, dało się rąbać. Co prawda więcej miało to wspólnego z miażdżeniem, ale pień poddał się po około 20 min. Ostrze mniejszej siekierki po niefortunnym uderzeniu skruszyło się, ale dało się pracować dalej.
Bardziej efektywna była siekierka z największym ostrzem. Miała wystarczającą masę żeby solidnie uderzyć i co najważniejsze, sam kamień się nie kruszył. Pierwszy wniosek z naszego eksperymentu: Do ścięcia niewielkiego drzewa nie potrzeba dobrej jakości, narzędzi. Wystarczy solidny kamień/krzemień który z grubsza przypomina ostrze. Siła razy gwałt daje pożądany efekt. Ostatecznie cięcie przypominało robotę bobra :)
Teraz czas na krytyczny moment. Rozszczepianie pnia. Każdy kto pracował z wiązem, w szczególności tej polnej odmiany, wie jak trudno rozłupać taki pieniek. Włókna są bardzo „powiązane” ze sobą i trudno rozszczepić pień wzdłuż. Konieczne są nieustanne poprawki pęknięcia, które ucieka raz w prawo raz w lewo. Pieniek jest niewielkiej średnicy, a celem jest uzyskanie 2 równych połówek zdatnych do zrobienia łuku. Jeśli teraz pójdzie coś nie tak, pracę trzeba będzie rozpoczynać od zera. Oprócz tego, że wiąz sam w sobie jest trudny w rozszczepianiu, oba końce nie miały równego ścięcia. Odpada wiec wbicie klina w sam środek przekroju pnia. Ociosaliśmy grubszy koniec aby stożek był mniejszy i wyrysowaliśmy linie, wzdłuż których chcemy rozłupać pieniek. Kliny wykonaliśmy przy użyciu współczesnej siekierki (choć nie do końca bo była repliką US z czasów secesji). Przypominam, że do wykonania prymitywnych narzędzi pozwoliliśmy sobie na pewne ułatwienia. Kliny spisały się wyśmienicie, co jakiś czas wymagały naostrzenia (wykonane z bzu czarnego). Pierwsze kliny wbiły się idealnie, pęknięcie póki co wyglądało ok.
Później rozszczepialiśmy pień coraz bardziej wbijając kliny z obu stron kontrolując pęknięcie. Jak na złość co chwilę schodziło w jedną ze stron. Szczególnie na sękach. Korygowaliśmy ja wbijając klin nieco dalej gdzie szczelina jeszcze nie doszła. W ten sposób niejako na siłę naprowadzaliśmy pęknięcie na właściwy tor.
Najtrudniej jak mówiłem było na sękach. Znaleźliśmy na to sposób. Najpierw ostrzem krzemiennej siekierki wybijaliśmy rowek dokładnie przez środek sęka, a następnie w powstały rowek wbijaliśmy klin. Dzięki temu, że rozerwaliśmy górne włókna, klin wchodził prosto i rozłupał pień dokładnie w poprzek sęka. Po kilkunastu minutach dotarliśmy do drugiego końca. Pień pękł, ale nadal trzymały go pojedyncze pasma/włókna drewna. Wystarczyło poszerzyć pęknięcie klinem i ściąć je siekierką.
Ostatecznie udało się rozłupać pień idealnie na dwie części. Wygląda super!
Postanowiliśmy, że jeszcze tylko obetniemy nadmiar drewna z boków i ściągniemy korę. Na ognisku żeberka daniela definitywnie domagały się zjedzenia. Poza tym nasza warzywna zupa też gotuje się od kilku minut. Tutaj zaczęły się schody. Nasze siekierki nie bardzo nadają się do dalszej obróbki drewna. Mają zbyt małe właściwości tnące. O ile tnąc w poprzek pnia, miażdżyliśmy i jakoś odcinaliśmy drewno, to przy uderzeniach pod mniejszym kątem bardzo trudno było ścinać nadmiar drewna.
Na siłę jakoś wyrównaliśmy boki. Później ściągnęliśmy korę. Samo zrywanie kory przy świeżym drewnie wiązowym jest łatwe i szybkie. Kora z łykiem odchodzi całymi płatami. Robota na dziś skończona, czas na gratulacje .
Drugi wniosek: Do dalszej, bardziej precyzyjnej obróbki musimy wykonać nowe narzędzia z innych materiałów. Jakich? Jeszcze nie wiemy. Czas na edukację. Jeśli posiadasz wiedzę lub materiały chętnie skorzystamy :) Robota na dziś skończona. Czas na odpoczynek. Zupa wyszła rewelacyjnie, żeberka jak na nasze możliwości niczego sobie (Aniu, dziękujemy za marynatę :) )
Na koniec nie pozostaje nam nic innego jak czekać na kolejny dzień naszego projektu i na sponsorów sprzętu prehistorycznego :P a tak poważnie to niedługo zmajstrujemy nowe narzędzia i będzie cacy. Jesteśmy zdeterminowani :) Na koniec zdjęcia w krzokach :D
małe dzieci…
ETAP III
Ależ tak! były kolejne etapy, tylko autor leniwy i nie chciało się zdjęć wstawiać. Pisząc to znam już niemal finał tej zabawy. No ale po kolei. kolejny etap nastąpił dopiero latem 2017. Po długiej przerwie zdarzyła się okazja na zamku Grodziec. Przebywaliśmy tam 2 tygodnie wiec na pewno znalazłoby się trochę czasu na nasz projekt. Na tym etapie należało usunąć cały niepotrzebny materiał. Najpierw wyrysowaliśmy na grzbiecie orientacyjny kształt łuku. Oczywiście przy użyciu węgielka. Tutaj też opracowaliśmy prehistoryczną wersję „szlagsznury”. Rozdrobniliśmy węgiel drzewny na pył i wrzuciliśmy do pojemnika z sznurkiem lnianym. Wystarczyło trochę pomieszać, delikatnie wyjąć z pudełka, rozpiąć sznurek od jednego końca szczapy do drugiego, napiąć i.. sru dup. Równiutka linia wyznaczająca oś grzbietu gotowa! Byliśmy niezwykle dumni z wynalazku :D jedna szczapa była trochę krzywa wiec oś została wyznaczona od końca ramion do środka łuku. Uznaliśmy, że lepiej podjąć eksperyment z wyginaniem niż zrobić skręcony krzywy łuk.
To był sprawdzian dla naszych prawdziwie prymitywnych toporków. Ze stosu łupków udało się uzyskać 2-3 sensowne. Ostatecznie jeden działał bardzo dobrze i ciosanie szło równo i przyjemnie.
Nie było łatwo ale się udało. Z normalnym metalowym toporkiem byłoby to pół godziny ciosania. W tym wypadku było to kilka godzin dziubania. Przy okazji anegdota. Robiliśmy te łuki na zamku Grodziec na stoisku w ramach pokazu i przy okazji wystawiliśmy naszą „Gusię” na wolne datki z napisem „zbieramy na lepsze narzędzia”. No i przychodzi taki typowy janusz i mówi: „Co wy to robicie, nie macie normalnej siekierki” Ja na to: „Wie pan, tak normalnie to za łatwo. Sztuka to zrobić łuk w ten sposób. Zresztą napisane jest że zbiremy na lepsze narzędzia” Na co janusz: „Chyba na leczenie w szpitalu psychiatrycznym” i poszedł. Najbardziej żałuje że byłem na tyle zszokowany, że nie zdążyłem rzucić nawet najprostszą ripostą w stylu „Yhy… chyba ty”. No ale trudno. Zastanawia mnie tylko jedna sprawa. Po co takie bałwany jadą zwiedzać zamek? Pytanie pozostanie bez odpowiedzi.
Na zamku udało się nam wyciukać wstępny kształt łuku. W trakcie roboty w mojej szczapie ujawniły się pęknięcia które zmusiły mnie do zredukowania siły. Notowania nie były dobre, no ale zobaczymy co dalej. Następnym etapem miało być hartowanie drewna i wyginanie naszych kijaszków.
ETAP IV
Łuki wygladają już jak łuki więc umówiliśmy się w pewną piękną jesienna pogodę na opalanie :) Wypad miał na celu zrobienie ogniska, ugotowanie gara zupy i zahartowanie drewna nad rozżarzonymi węglami. Plan piękny, rzeczywistość jeszcze piękniejsza. Co więcej wszystko działo się w miejscu gdzie zaczęliśmy tą cała zabawę. Pogoda była wymarzona, słońce, bezchmurne niebo. Postrzelaliśmy trochę na odległość. Gar zupy był rewelacyjny. Postępująca skleroza zmusiła mnie do wyrzeźbienia drewnianej łyżki naprędce. Dzieło sztuki to nie było ale coś tam nabierała :) Jak już mieliśmy piękny żar, rozciągnęliśmy go na większą powierzchnię i do dzieła. Po przeciwnej stronie żaru ustawiłem sobie kamienie i postanowiłem wyginać łuk w przeciwną stronę podczas opalania żeby uzyskać refleks. Wszystko szło jak marzenie. Opalanie nad żarem daje takie same efekty co opalarkę z tym że trzeba bardziej uważać. Na sam koniec kiedy słońce już dawno było za horyzontem uznałem, że jedno ramię trzeba naprostować. To był błąd w pośpiechu wsadziłem gorące ramię pomiędzy młode wiązy i coś pękło. Niewielkie pękniecie na i tak już osłabionym ramieniu. Notowania znowu spadły. No ale cóż… robimy dalej :)
Wybaczcie za jakość zdjęć, telefon nie ogarniał tego piękna ;)
ETAP V
Profilowanie. Najbardziej stresujący etap. Tutaj mogliśmy pogrzebać cały projekt. Strach był, ale przystąpiliśmy do profilowania ramion. Powolutku przy użyciu łupków skrobaliśmy ramiona i sprawdzaliśmy ich wygięcie. Mój łuk niestety nie dawał nadziei na więcej niż 16kg. Czułem to już wyginając ramiona na podłodze. Trudno, na słonie z nim nie pójdę. Łuk kolegi spokojnie dawał nadzieję na 20 kg. W myślach przeklinałem ukryte pęknięcia w drewnie, które powstają przy rozszczepianiu pnia.
skrob,skrob,skrob… sprawdzamy, skrob, skrob skrob… sprawdzamy, skrob… i tak cały wieczór. Aż w końcu jest! Wygina się! Równo! Działa! Mój entuzjazm był większy bo kolega zebrał za dużo drewna z jednego ramienia i za szybko założył krótką cięciwę. Powstało słabe miejsce. Gdyby to nie był wiąz, jestem pewny, że łuk byłby już złamany . W tym wypadku tylko wygiął się znacząca krzycząc… „zoroz pukna!” (po śląsku bo kolega tylko po śląsku godo). Musiał niestety przełożyć profilowanie na kolejny dzień. Ostatecznie też udało się wyprowadzić równy profil, ale oba łuki mają ok 15 kg.
Wstępnie można powiedzieć projekt udany! Z radością przystąpiliśmy do najprzyjemniejszego etapu choć trochę nudnego. Szlifowanie i wyrównanie powierzchni. Zadziwiająco jak łądnie można wygładzić drewno przy użyciu krzemienia i kamieni piaskowca. W pewnym momencie kolega tylko pedzioł: „Przestoń bo nie bydzie widać, że my to krzemieniem robili”. Przestałem :)
ETAP VI
Jest łuk! Ale czy można nazwać łuczysko bez cięciwy łukiem? Pytanie trąci o filozofię więc bez zbędnego myślenia zabraliśmy się za cięciwy. Padło na ścięgna. Mamy z nim najwięcej doświadczenia i pasuje do projektu. Na eksperymenty z włóknami roślinnymi nie było ani czasu ani wiedzy. Przypomniało mi się że gdzieś w szafie zalegają ścięgna łosia. Czekały na dobry moment. Lepszego raczej nie będzie :) Prehistoryczny łuk z cięciwą z łosia brzmi epicko. W RPGach dałbym +10 do rzutu kością ;)
Standardowo, najpierw trzeba roztrzaskać (Daj kamienia!) a później rozdzierać na cienkie włókna. Na końcu plecenie. Trzeba trochę doświadczenia wiec wyszła nam trochę nieregularna grubość, ale chyba wytrzyma. Sam sznur już spleciony, jeszcze trzeba wygładzić… może w kleju skórnym. Świetnie wzmocni i połączy włókna. To jednak temat na przyszły wpis. Na dzień dzisiejszy jesteśmy tutaj i nasz entuzjazm rośnie. Wstępnie ustaliliśmy że strzelimy z łuków dopiero jak będzie cięciwa i prehistoryczna strzała, wiec jeszcze trochę zabawy przed nami.
Próbowaliście kości? Dość dobry materiał na narzędzia tnące, ustępuje krzemieniowi, ale znacznie łatwiej jest go dorwać niż dobrej jakości kamienie.
Właśnie kość mamy już na celowniku. Musimy tylko dorwać jakąś dokumentację. Ewentualnie będziemy eksperymentować :)
Jeśli znacie rosyjski to na ichniejszych stronach o rękodziele i nożownictwie znajdziecie kupę informacji o obróbce kości na narzędzia, lubią tam tradycję :)
Macie dużo krzemiennych odłupków, nic więcej wam nie potrzeba, żadnych specjalistycznych narzędzi. Krzemienne drapacze doskonale nadają się do obróbki drewna. Robiłem w ten sposób nie tylko łuk.